A wiec prawdopodobnie to jest koniec. nie jest to pewne na 100% ale raczej na 80. nie chodzi tu o to, ze ja nie mam weny, mam, ale brak mozliwosci dodawania rozdzialow nie pomaga mi w tym. Nie chce opuszczac tego bloga bo przywiazalam
Ssie do niego, ale nie widze innego wyjscia, sensu to nie ma, czytelnikow nie ma z mjego powodu.
Wieec to koniec, byylo milo, dziekuje wszystkim ktorzy czytali, komentowali i byli . przepraszam, ze was zawiodlam. <3333 xxx

sobota, 16 listopada 2013
niedziela, 10 listopada 2013
21 :)
A wiec jestem z nowym rozdzialem. Podziele go na dwie czesci bo jest dosc spory 14 stron w zeszycie :) opoznienie jest spowodowane tym ze rozdzial ktory byl na komputerze usunal sie gdy komp sie popsuł. Bylo ciezko znow go napisac, lecz mysle ze jest leszy niz tamten. wiem ze was jest tu malo ale prosze kazdego kto przeczyta o komentarz <3 oczywiscie przepraszam za błędy jestem na telefonie który się zacina -.- to chyba wszystko część druga powinna być dodana dosyć szybko sama nie wiem czy nie jutro .miłego czytania xx
Perspektywa Harry*
Po jakiejś godzinie śmiania się i gadania o głupotach, Louis musiał mnie opuścić, ponieważ wraz z chłopakami mieli mieć niedługo jakiś wywiad. Nie mam mu tego za złe, ze zostawił mnie samego w szpitalu, mimo, ze potwornie się nudziłem. Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia i pstrykania kośćmi u palcu tak jak miałem w zwyczaju przyszedł lekarz.
-Dzień dobry Panie Styles jak Pan się czuje?-spytał z uśmiechem i podszedł di mnie bliżej w ręku trzymając kartę
-zdecydowanie lepiej, może strasznie się nudzę-jęknąłem
-to pociesze Pana wyniki badan są dobre, nie ma powodów by tu trzymać Cię, wiec za jakieś 30 minut będzie gotowy wypis, odbierze go pan w moim pokoju-powiedział i się szczerze uśmiechnął
-dziękuję bardzo panie doktorze-powiedziałem i wstałem z łóżka, by spakować się do domu. Nie składając ciuchów i wrzucając je po kolski do torby z zadowoleniem mogę stwierdzić, ze dość szybko się spakowałem. Przebrałem się w normalne ciuchy, założyłem bluzę, okulary przeciwsłoneczne po czym skierowałem się do pokoju lekarskiego. Przeszedłem wolnym krokiem korytarz i zapukałem do drzwi z tabliczka 'gabinet lekarski' usłyszałem proszę I lekko uchyliłem drzwi
-proszę wejść Panie Styles wypis już czeka-powiedział I wziął do reki kartkę papieru. Wszedłem do gabinetu i wyciągnąłem rękę po wypis mówiąc :
-dziękuję doktorze
-nie ma za co Panie Styles, powodzenia.
Zamknąłem drzwi i zarzuciłem kaptur na głowę i jak najszybciej skierowałem się do wyjścia z tego okropnego miejsca. W drodze do domu wstąpiłem do pobliskiego kiosku i kupiłem paczkę papierosów i żyletki. W sumie to był taki impuls. Nie powinienem ich używać. Chce z tym skończyć przecież, wiec jeśli tego chce to nie powinienem ich kupować by mnie nie kusiły. Jednak to uczucie ulgi i widok krwi spływającej po nadgarstków pewnym sensie jest kusząca propozycja. Moja próba samobójcza dla wielu jest nieuzasadniona, przecież mam takie idealne życie, zero problemów, zero zmartwień, przecież śmieje się ze znajomymi, tak śmiałem się ale nie dlatego, ze wszystko było okej, chyba bardziej z bezsilności, nie chciałem niepotrzebnej litości i by się niepotrzebnie martwili. Ale gdybym miał możliwość zrobić to po ran drugi, zrobiłbym to, nie zawahałbym się, tak myślę, ze już nic mnie tu nie trzyma, straciłem to co było dla mnie najważniejsze przez swoją głupotę. Łzy zaczęły wzbierać się w kącikach moich oczu. Zamknąłem je pospiesznie, nie pozwalając im by zaczęły płynąć wzdłuż moich policzków. Wyjąłem paczkę fajek z mojej kieszeni i trzęsącymi rękoma wyjąłem jednego i odpaliłem. Zaciągnąłem się po chwili wypuszczają dym. Ręką przetarłem łzy, które mimo moich starań zaczęły płynąć. Po kilku minutach było ich coraz więcej i więcej. Nawet nie miałem siły ich wycierać. To by nic nie dało, na nowo było by ich pełno. Cicho westchnąłem myśląc, ze czuje się samotny, to cholernie głupie, mam chłopaków, ale potrzebuje kogoś kto by pomoc mi się pozbierać i przetrwać te chwile, które powiedzmy są ciężkie dla mnie, kogoś kto by mnie wspierał i troszczył. wiem ze mam chłopaków, ale zawsze znajdzie się jakieś ale. Otworzyłem kluczem drzwi i wszedłem do domu. Do naszego domu, który w tym momencie był dla mnie cholernie obcy. Jakbym tu nie był kilka lat. a to kilka marnych dni. Skierowałem się do salonu i zobaczyłem bałagan, w sumie czego się spodziewałem, ja leżałem w szpitalu, chłopcy mieli wywiady. Nie dziwię się, ze nie mieli czasu posprzątać. Wszedłem po schodach do mojego pokoju. Na podłodze pełno ciuchów Louisa. Wielki z niego bałaganiarz. Zamiast złożyć, schować, wygodniej jest rzucić na podłogę. Najwidoczniej kilka ostatnich nocy spędził w moim pokoju. Nawet łóżka nie zaścielił. Kiedyś z nim oszaleje. Rzuciłem się na łóżko. O wiele wygodniej niż na szpitalnym łóżku, ale czemu się dziwić. Przeciągnąłem się ziewając i usiadłem wyciągając nogi przed siebie. Sięgnąłem do kieszeni wyjmując paczuszkę żyletek i paczkę fajek. Rozpakowałem małą paczkę ujmując z niej 5 srebrnych, ostrych narzędzi. Wziąłem jedna do ręki i zacząłem przyglądać się jej, obracając ja miedzy palcami. Czy warto do tego wracać? I tak i nie. Nie powinienem, nie chce zawieść Lou i chłopaków, ale także obiecałem to sobie.nie chce by się niepotrzebnie martwili. z drugiej strony chyba nie jestem na tyle silny by z tym skończyć. Oczywiście wiem, ze się uzależniłem i później będzie trudniej z tym skończyć. Jednak ciągle po głowie chodzą mi myśli, ze tak naprawdę nie chce z tym skończyć. Westchnąłem patrząc na żyletkę i obiecałem sobie chyba tysięczny raz, ze to ostatnie ciecie. Ostatni raz kiedy się okaleczam. Oczywiście wiem jak ta obietnica się skończy.Odsłoniłem całe udo i pociągnąłem mocno. Preferuje nadgarstek do cięć, ale tamto miejsce łatwo mogą zobaczyć. By się rozczarowali, a ja tego nie chce. Z rany powoli krew zaczęła się sączyć W pewnym sensie widok jej zachęcił mnie do dalszych ran. Kolejne cięcie i kilka kolejnych. Sporo krwi spływającej i kolejne kilkanaście mocnych ran żyletką. Położyłem ją na pościeli i poszedłem do łazienki zmyć krew z uda. Co z tego, że szczypało. Gdy zmyłem całą krew trochę się przeraziłem. Ran było pełno, całe udo w ranach. Westchnąłem i założyłem dresy, uprzednio chowając żyletki. Podszedłem do okna i odpaliłem fajka.
To mnie uspokajało, odstresowywało. Zaciągnąłem się dymem i po chwili wypuściłem go. Dokończyłem papierosa i westchnąłem widząc samochód chłopaków parkujący na podjeździe przed domem.
Perspektywa Harry*
Po jakiejś godzinie śmiania się i gadania o głupotach, Louis musiał mnie opuścić, ponieważ wraz z chłopakami mieli mieć niedługo jakiś wywiad. Nie mam mu tego za złe, ze zostawił mnie samego w szpitalu, mimo, ze potwornie się nudziłem. Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia i pstrykania kośćmi u palcu tak jak miałem w zwyczaju przyszedł lekarz.
-Dzień dobry Panie Styles jak Pan się czuje?-spytał z uśmiechem i podszedł di mnie bliżej w ręku trzymając kartę
-zdecydowanie lepiej, może strasznie się nudzę-jęknąłem
-to pociesze Pana wyniki badan są dobre, nie ma powodów by tu trzymać Cię, wiec za jakieś 30 minut będzie gotowy wypis, odbierze go pan w moim pokoju-powiedział i się szczerze uśmiechnął
-dziękuję bardzo panie doktorze-powiedziałem i wstałem z łóżka, by spakować się do domu. Nie składając ciuchów i wrzucając je po kolski do torby z zadowoleniem mogę stwierdzić, ze dość szybko się spakowałem. Przebrałem się w normalne ciuchy, założyłem bluzę, okulary przeciwsłoneczne po czym skierowałem się do pokoju lekarskiego. Przeszedłem wolnym krokiem korytarz i zapukałem do drzwi z tabliczka 'gabinet lekarski' usłyszałem proszę I lekko uchyliłem drzwi
-proszę wejść Panie Styles wypis już czeka-powiedział I wziął do reki kartkę papieru. Wszedłem do gabinetu i wyciągnąłem rękę po wypis mówiąc :
-dziękuję doktorze
-nie ma za co Panie Styles, powodzenia.
Zamknąłem drzwi i zarzuciłem kaptur na głowę i jak najszybciej skierowałem się do wyjścia z tego okropnego miejsca. W drodze do domu wstąpiłem do pobliskiego kiosku i kupiłem paczkę papierosów i żyletki. W sumie to był taki impuls. Nie powinienem ich używać. Chce z tym skończyć przecież, wiec jeśli tego chce to nie powinienem ich kupować by mnie nie kusiły. Jednak to uczucie ulgi i widok krwi spływającej po nadgarstków pewnym sensie jest kusząca propozycja. Moja próba samobójcza dla wielu jest nieuzasadniona, przecież mam takie idealne życie, zero problemów, zero zmartwień, przecież śmieje się ze znajomymi, tak śmiałem się ale nie dlatego, ze wszystko było okej, chyba bardziej z bezsilności, nie chciałem niepotrzebnej litości i by się niepotrzebnie martwili. Ale gdybym miał możliwość zrobić to po ran drugi, zrobiłbym to, nie zawahałbym się, tak myślę, ze już nic mnie tu nie trzyma, straciłem to co było dla mnie najważniejsze przez swoją głupotę. Łzy zaczęły wzbierać się w kącikach moich oczu. Zamknąłem je pospiesznie, nie pozwalając im by zaczęły płynąć wzdłuż moich policzków. Wyjąłem paczkę fajek z mojej kieszeni i trzęsącymi rękoma wyjąłem jednego i odpaliłem. Zaciągnąłem się po chwili wypuszczają dym. Ręką przetarłem łzy, które mimo moich starań zaczęły płynąć. Po kilku minutach było ich coraz więcej i więcej. Nawet nie miałem siły ich wycierać. To by nic nie dało, na nowo było by ich pełno. Cicho westchnąłem myśląc, ze czuje się samotny, to cholernie głupie, mam chłopaków, ale potrzebuje kogoś kto by pomoc mi się pozbierać i przetrwać te chwile, które powiedzmy są ciężkie dla mnie, kogoś kto by mnie wspierał i troszczył. wiem ze mam chłopaków, ale zawsze znajdzie się jakieś ale. Otworzyłem kluczem drzwi i wszedłem do domu. Do naszego domu, który w tym momencie był dla mnie cholernie obcy. Jakbym tu nie był kilka lat. a to kilka marnych dni. Skierowałem się do salonu i zobaczyłem bałagan, w sumie czego się spodziewałem, ja leżałem w szpitalu, chłopcy mieli wywiady. Nie dziwię się, ze nie mieli czasu posprzątać. Wszedłem po schodach do mojego pokoju. Na podłodze pełno ciuchów Louisa. Wielki z niego bałaganiarz. Zamiast złożyć, schować, wygodniej jest rzucić na podłogę. Najwidoczniej kilka ostatnich nocy spędził w moim pokoju. Nawet łóżka nie zaścielił. Kiedyś z nim oszaleje. Rzuciłem się na łóżko. O wiele wygodniej niż na szpitalnym łóżku, ale czemu się dziwić. Przeciągnąłem się ziewając i usiadłem wyciągając nogi przed siebie. Sięgnąłem do kieszeni wyjmując paczuszkę żyletek i paczkę fajek. Rozpakowałem małą paczkę ujmując z niej 5 srebrnych, ostrych narzędzi. Wziąłem jedna do ręki i zacząłem przyglądać się jej, obracając ja miedzy palcami. Czy warto do tego wracać? I tak i nie. Nie powinienem, nie chce zawieść Lou i chłopaków, ale także obiecałem to sobie.nie chce by się niepotrzebnie martwili. z drugiej strony chyba nie jestem na tyle silny by z tym skończyć. Oczywiście wiem, ze się uzależniłem i później będzie trudniej z tym skończyć. Jednak ciągle po głowie chodzą mi myśli, ze tak naprawdę nie chce z tym skończyć. Westchnąłem patrząc na żyletkę i obiecałem sobie chyba tysięczny raz, ze to ostatnie ciecie. Ostatni raz kiedy się okaleczam. Oczywiście wiem jak ta obietnica się skończy.Odsłoniłem całe udo i pociągnąłem mocno. Preferuje nadgarstek do cięć, ale tamto miejsce łatwo mogą zobaczyć. By się rozczarowali, a ja tego nie chce. Z rany powoli krew zaczęła się sączyć W pewnym sensie widok jej zachęcił mnie do dalszych ran. Kolejne cięcie i kilka kolejnych. Sporo krwi spływającej i kolejne kilkanaście mocnych ran żyletką. Położyłem ją na pościeli i poszedłem do łazienki zmyć krew z uda. Co z tego, że szczypało. Gdy zmyłem całą krew trochę się przeraziłem. Ran było pełno, całe udo w ranach. Westchnąłem i założyłem dresy, uprzednio chowając żyletki. Podszedłem do okna i odpaliłem fajka.
To mnie uspokajało, odstresowywało. Zaciągnąłem się dymem i po chwili wypuściłem go. Dokończyłem papierosa i westchnąłem widząc samochód chłopaków parkujący na podjeździe przed domem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)